wtorek, 29 listopada 2016

Przygotowanie do aparatu ortodontycznego, jego wybór i założenie. Jak to było u mnie. ;)

Cześć!

Ja do założenia aparatu ortodontycznego przygotowywałam się pół roku. Aparat ortodontyczny był w moim przypadku koniecznością, mimo że był kompletnie nieplanowany i niespodziewany. Możecie tylko sobie wyobrazić moją minę, gdy dowiedziałam się, że muszę mieć aparat ortodontyczny, aby móc później wstawić sobie implanty... i czy w ogóle cokolwiek, jeżeli ma to ładnie wyglądać i być na lata.
Byłam bardzo niezadowolona, bo aparat to notabene bardzo drogi wydatek. No ale stało się, jestem zadrutowana ;) Tak miało być jak widać! ;)

Tak więc... do założenia przygotowywałam się pół roku. Wybór ortodonty nie był łatwy, dlatego na spokojnie między czasie leczyłam zęby i szukałam ortodonty któremu całkowicie zaufam. Przed założeniem aparatu, wszystkie zęby muszą być wyleczone, a na dwa dni przed dodatkowo wykonany scaling ( ściągniecie kamienia) i piaskownie zębów (ściągniecie przebarwień). Pierwszy zabieg możemy wykonać w ramach NFZ, natomiast za drugi musimy zapłacić.

Wybór aparatu jest kwestią indywidualną i najczęściej sami decydujemy o tym jaki aparat chcemy. Ja postawiłam na metalowy samoregulujący typu Damon. Jest droższy od aparatu z ligaturami (gumkami), ale nie wymaga co miesięcznej kontroli i czas leczenia najczęściej skraca się o pół roku.

Aparat założyłam 8.11.2016 roku i trwało to 1h 15 minut ;) Miałam zakładany aparat na oba łuki. W trakcie zakładania trzeba wykazać się cierpliwością, choć mówiąc szczerze czas zleciał mi bardzo szybko. Sam zabieg nie był bolesny, choć specyficzny. To ciekawe i inne doświadczenie, którego mam nadzieję nigdy więcej nie doznać ;) Przed samym założeniem zostały mi jeszcze zrobione zdjęcia profilowe, ale też samej jamy ustnej, aby móc monitorować jej przemianę.

Takie zdjęcia dla siebie zrobiłam sobie i ja we własnym zaciszu. ;)




Tak jak widać na powyższym zdjęciu mam braki zawiązków zębowych. Po jednej stronie zostały szczątki zębowe, które muszą pozostać do końca leczenia i do momentu implantacji. Natomiast po drugiej stronie widać mleczny ząb, który ledwo wisi i pewnie wyleci za jakiś czas. W tych miejscach nie ma oczywiście zamków, a od jedynki do trójki zawieszone są sprężyny.
Na zdjęciu widać też, że jedna jedynka ma brzydki kształt, to efekt roboty dentystki. Obawiam się, że jedynka też będzie to poprawy estetycznej.

To by było na tyle ;)

Pozdrawiam Was i do następnego posta!! ;)



piątek, 11 listopada 2016

ZAŁOŻYŁAM APARAT ORTODONTYCZNY!!! Moja wada - progenia, zgryz krzyżowy i brak zawiązków zębowych.


Zdrowe, ładne i białe zęby są niekwestionowaną wizytówką człowieka. Wygląd uzębienia wpływa na stan samopoczucia, atrakcyjność i pewność siebie. Nie każdemu z nas jednak wyrastają piękne i zdrowe zęby.


I ja właśnie należę do tej grypy osób, których natura nie chciała obdarzyć cudownym uzębieniem i muszę dużo się nasilić, aby było jako tako. Dlatego zdecydowałam się na leczenie ortodontyczne ;) W sumie aparat stały noszę już 3 dni. Jest na razie nieciekawie, ale z każdym dniem przyzwyczajam się coraz bardziej i jest lepiej :)

Ten post jest bardzo osobisty, obnaża mój bardzo poważny kompleks. Czekaja mnie wiele ważnych decyzji w sprawie mojego uzębienia ;). Nie mam jednak ochoty dłużej milczeć i dusić to w sobie. Uznałam, że Internet jest najlepszym miejscem na wylanie swoich żalów ;) Szukałam w sieci przypadków podobnych do moich, ale takie samego nie znalazłam, także jestem rodzynkiem  ;) Ale zacznijmy po kolei...

Będąc dzieckiem miałam bardzo piękne, równe mleczne ząbki. Wszyscy dentyści, lekarze, rodzina byli pod ogromnym wrażeniem. Pierwsze schody zaczęły się w wieku 11-12 lat. Stałe zęby szły krzywo, jedne pod drugim. Dlatego niedługo później moja mama zabrała mnie do ortodonty. Leczyłam się ortodontycznie około 3 lat za pomocą aparatu wyjmowanego. Wtedy to też dowiedziałam, że nie mam zawiązków stałych, drugich, górnych siekaczy, potocznie mówiąc górnych dwójek ;) Ortodontka postanowiła zostawić zęby mleczne i nie ingerować w leczenie przodu, bo mogłoby to spowodować wypadnięcie mlecznych zębów, a to z kolei pociągałoby rozjechanie się stałych jedynek. Reszta zębów została ustawiona jak należy. Lekarz uznał, że w przyszłości zrobię sobie na miejsce mlecznych zębów implanty, a tym czasem mam dbać o to, aby mleczaki były jak najdłużej.
I rzeczywiście zęby mleczne są ze mną bardzo długo, bo jakby nie patrzeć około 15 lat od ukończenia leczenia ortodontycznego.

W końcu jednak mleczny ząb postanowił po prostu ze starości pęknąć ;) Odbudowywałam go kilka razy, ale ponieważ pęknięcie było dość spore, to nie mógł pełnić swojej przydatnej funkcji, a jedynie tą estetyczną i nietrwałą. Jak łatwo się domyśleć większość swojego życia musiałam posiłki kroić na mniejsze części i wrzucać do buzi, bo o rwaniu posiłków nie było mowy.
W końcu udało mi się uzbierać kwotę na implanty, a choć są co raz popularniejsze, to wciąż kosztują na prawdę sporo. Wybrałam się na konsultacje i odesłano mnie do ortodonty, ze względu na mój krzyżowy zgryz. Implantacja wyklucza jakiekolwiek późniejsze ingerencje w przysuwanie, a tym upiększanie swoich zębów u ortodonty. Pan chirurg uznał, że dobrze by było najpierw zrobić porządek w zgryzie, a potem decydować się na implanty. Trochę mnie zaskoczył, bo nie sądziłam, że mam coś nie tak ze zgryzem. Miałam jednak świadomość, że od czasu kiedy zaczęły wyrastać mi ósemki (wszystkie musiałam usnąć) co nieco zęby poprzesuwały się.
Posłuchałam i poszłam. W sumie odwiedziłam trzech ortodontów i każdy z nich mnie załamał. Okazało się, że wyleczenie mnie ortodontyczne jest niemożliwe bez operacji chirurgicznej. Dowiedziałam się, że posiadam wadę szkieletową szczęki, mianowicie zbytnie wysunięcie żuchwy (progenia) i niedorozwój szczeki. Mimo zaburzeń w w obrębie narządu żucia, zęby dążą do optymalnych kontaktów, aby jak najlepiej pełnić swoją funkcję, tym samym dochodzi do ich przekrzywiania, przesuwania itd. Operacja miałaby polegać na skróceniu żuchwy poprzez wycięcie jej fragmentów oraz powiększenie szczęki. Tej wady szkieletowej u mnie tak nie widać, ponieważ na przestrzeni lat nastąpiło doskonałe przystosowanie, kosztem jednak prawego stawu w szczęce, który na chwilę obecną przeskakuje (przy szerszym otworzeniu buzi słuchać charakterystyczny trzask). To z kolej powoduje asymetrię między górną i dolną szczęką. Niestety wypadałoby uratować ten staw, gdyż tak pozostawiony w przyszłości może powodować bóle głowy.

Nieprawidłowy rozwój szkieletowy powoduje, że górne zęby są pochylone bardziej do przodu, ewentualna ich korekta, a więc postawienie do pionu spowoduje, że wpadną za dolne zęby, a to zawdzięczam progenii, czyli zbyt wysuniętej żuchwie. Dodatkowo brakuje trochę miejsca na implanty, więc trzeba trochę poszerzyć luki. W takim stanie nikt raczej nie zdecydowałby się na zrobienie implantów, gdyż musiałby być wykonane pod sporym nachyleniem.
Dwie ortodontki dodatkowo zaproponowały mi leczenie kompensacyjne, nie będzie to wyleczenie, ale poprawienie warunków zgryzowych. Wówczas nie musiałbym decydować się na operację, ale wtedy muszę być świadoma, że idealnie nie będzie. Dodatkowo bardzo możliwe, że będzie trzeba usunąć dolne zęby przedtrzonowe.





To tyle jeżeli chodzi o pierwszy post z serii APARATKI JUST. WŁOSY!! Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam, bo i tak najlepiej ogląda się efekty i czyta o nich. Już teraz mogę Was zapewnić, że na pewno nie zabraknie tego typu wpisów, dlatego nawet dla siebie chciałabym uwiecznić zmianę w czasie. Dlatego obserwujcie mnie, czytajcie i komentujcie. Już niedługo nowy post o pierwszych wrażeniach i w ogóle o aparatach, jak to wszystko wyglądało oczywiście w moim przypadku. :)

Pozdrawiam Was gorąco.

Ps. Aa, tak dawno mnie nie było. U mnie pełno zmian w życiu, zawodowym i osobistym. Jakby ktoś z Was się martwił, czemu mnie nie ma :)



czwartek, 9 czerwca 2016

No-Scar Krem Perła Inków. Krem z masy perłowej przeciw bliznom.


Moja cera jest niesamowicie kapryśna, najgorzej bo jest trądzikowa z ogromnymi problemami gojenia się. Najczęściej przypisuje się to nieprawidłowej pielęgnacji, rozdrapywaniu i wyciskaniu zmian trądzikowych. Nie trudno zatem o przebarwienia albo jeszcze gorzej - blizny. Nie wierzę jednak, że nikomu nie zdarza się od czasu do czasu naruszyć mechanicznie zmian, które są tak uporczywe. Jak widzę białą kulkę na brodzie, albo gdziekolwiek indziej, to często nie mogę wytrzymać, żeby nie pozbyć się tego w brzydki sposób. Poważnie.... czasem wolę czerwoną zmianę na skórze, niż odstającą białą ropę. Ale moja cera zawsze miała problemy z gojeniem się, nawet w przypadku, gdy nie ruszałam jej w ogóle. Przebarwienia to u mnie standard, na szczęście blizn nie mam aż tak dużo.



Na krem No-Scar miałam ochotę już na prawdę długo, ale jego wysoka cena też troszkę mnie od niego odstraszała. W Internecie możecie znaleźć bardzo skrajne opinie na jego temat, co również nie skłaniało mnie do zakupu, bo nie chciałam wydać pieniędzy w błoto. W końcu jednak dałam mu szanse.
Przed zakupem warto rozejrzeć się za nim w kilku aptekach, bo można spotkać się z naprawdę różnymi cenami. Częściej dostępna była mniejsza wersja kremu 30 ml, ale uparcie szukałam tej większej 50 ml i udało mi się ja kupić za 39 zł. Przy czym zetknęłam się za taką pojemność z cenami w granicach 50-54 zł. Jak widać, opłaca się czasem poszukać i zaoszczędzić. Małe opakowanie kremu to koszt około 30-35 zł.
Swoje opakowanie zużyłam w 2 miesiące.


Od producenta
Skład:
Aqua, Cetyl Alcohol, Cetearyl Alcohol and Ceteareth-3 (and) Sodium Cetearyl Sulfate, Mineral Oil, Dimethicone, Glycerin, Allantoin, Polysorbate-60, Mother of Pearl Powder, EDTA, Imidazolidinylurea Lysinecarboymethyl Cisteynate, Methyl Isothiazolinone (and) Methyl Chloroisothiazolinone, BHA (and) Tocopherol (and) Triethyl Citrate, Fragrance.
Działa rozjaśniająco, zmiękczająco oraz wygładzająco na stwardniałą i przerośniętą tkankę blizn, wpływając korzystnie na strukturę kolagenu, poprawia wygląd skóry. Dzięki obecności mikroelementów i aminokwasów przyspiesza regenerację oraz nawilża naskórek, dlatego znosi uczucie napięcia i świądu. Niezwykłe właściwości zawdzięcza masie perłowej, wewnętrznej warstwie muszli kilku gatunków ostryg z rodzaju Pteria. Zawarte w niej minerały, głównie węglan wapnia, aminokwasy i mikroelementy wpływają korzystnie na metabolizm komórek skóry. Badania wykazały, że proszek perłowy ma skład odpowiadający strukturze tkanek ludzkich. Dzięki temu stymuluje wytwarzanie włókien kolagenowych - głównego składnika budulcowego skóry. Zawarta w kremie alantoina to swoisty "pobudzacz" regeneracji komórek - łagodzi, zmiękcza i wygładza skórę.
Konsystencja produktu jest bardzo lekka przez co produkt szybko się wchłania po aplikacji. Krem pięknie i przyjemnie pachnie i to ten rodzaj zapachu, który raczej nie może się znudzić. Nie jest intensywny i ciężki.

Wydajność jednak daje wiele do życzenia. Można używać go w niewielkiej ilości do samego nawilżania i wtedy na pewno starczy na dłużej, ale dla zauważenia efektu, zwłaszcza szybszego, najlepiej nakładać go trochę więcej i wykonać masaż o którym piszę nawet sam producent. Tylko wtedy widziałam jakiekolwiek efekty. Stosowanie go oszczędnie nie przynosiło żadnych widocznych rezultatów. Druga dość ważna według mnie sprawa, to to, że krem może zapychać. Zdarzało mi się często, że musiałam walczyć z dodatkowymi zmianami zapalnymi na skórze. Na pewno jest to krem dla osób cierpliwych, które nie oczekują od razu efektów wow! Działa na pewno, bo przebarwienia z którymi się borykam znikały szybciej, szkoda tylko, że pojawiały się kolejne przykre zmiany, no ale... trądzik z założenia to trochę walka z wiatrakami ;) Blizny też zostały co nieco spłycone, ale jeżeli wasze zmiany mają już kilka ładnych lat, to ten krem nie pomoże Wam ich się pozbyć. Najlepiej sprawdza się na świeżych bliznach i  przebarwieniach.
Nie żałuję, że kupiłam ten krem i może kiedyś jeszcze się na niego skuszę, ale na pewno jest trochę przereklamowany i nie dziwie się, że w opinii wielu osób jest słaby.


A Wy jak radzicie sobie z przebarwieniami i bliznami?

Pozdrawiam

JUST.WŁOSY


sobota, 7 maja 2016

Samo życie

Hej, Hej.

Dawno mnie było, czyli jak to już bywa przyzwyczajenia weszły mi w krew. Nie cały rok temu moje życie uległo rewolucji, mój świat postanowił wywrócić się do góry nogami i przez to głównie blog stanął. Teraz ponownie mam podobną sytuację, z taką różnicą, że mogłam tu wpaść i coś napisać. Jak pewnie część z Was wie pracowałam, a to zajęcie poświęcało mi tyle czasu  i energii , iż nie starczało mi na nic więcej. Opuściłam się więc dosłownie we wszystkim: w pisaniu bloga, dbaniu o włosy, odwiedzaniu znajomych, przyjaciół, w wychodzeniu gdziekolwiek indziej niż do pracy, co lepsza nie miałam nawet czasu aby zjeść. Im dłużej pracowałam tym czułam się coraz gorzej. W robocie przez 8h cały mój posiłek składał się z 1 filiżanki herbaty. I nie żebym nie miała prawa do przerwy, ale po porostu szkoda mi było na to czasu, w końcu cały czas coś mnie nagliło. Ogólnie swoją pracę bardzo lubiłam, gorzej niestety z atmosferą, która była mnie dość stresująca. Ludzie są okropni. Właściwie zawsze to wiedziałam, ale dopiero w życiu dorosłym widać, jak strasznie jesteśmy zawistni, zazdrośni, nie uprzejmi, egoistyczni, władczy itd, a już w szczególności kobiety. Chyba nie ma nic gorszego jak praca z kobietami i posiadanie szefa - kobiety. Jedno wiem na pewno, w przyszłości chcę pracować z mężczyznami.

Od tygodnia mam spokój, mogę wstawać po południu, spać po południu, wreszcie porządnie zjeść ( w ciągu ostatniego roku jadąc na herbatce schudłam 6 kg), słowem mam czas na wszystko. Co niestety nie zmienia faktu, że niedługo znów będę musiała zacząć rozglądać się za pracą.  Co może i nie jest taką złą perspektywą, chyba że jest się młodym człowiekiem, który nie ma zbyt wiele doświadczenia, a wszyscy pracodawcy, to połączenie wieloryba z rekinem o chorych ambicjach, poszukujących młodych ludzi z bagażem doświadczenia, które to najczęściej nie idzie ze sobą w parze. I tak całe życie człowiek uczy się czegoś nowego i spokoju nigdy. Nie dziw, że Xanax niczym pandemia, zalewa nas - społeczeństwo.

I pewnie byłabym szczęśliwa z tego stanu rzeczy iż mam spokój, ale cóż czas leci..., zegar biologiczny tyka. 80 procent znajomych albo już się ochajtało, mają dziecko lub planują w przeciągu dwóch lat zapierścieniować się na amen.
A ja tym czasem zastanawiam się czy się wyprowadzić czy pozostać tu gdzie jestem. Kiedy tak na prawdę dobrze mi tu, choć to nie ma przyszłości. Kraków wita mnie codziennie w snach, ale to miasto jest... takie brzydkie - serio ;) Ale obecnie mieszka tam moja druga połówka i miasto same w sobie pewnie stwarza lepsze perspektywy.


Kraków - tylko rynek mi się podoba.


Pozdrawiam Was z ciepłego łóżeczka ;)

JUST. WLOSY


niedziela, 3 stycznia 2016

Moje pierwsze hennowanie włosów i nowa fryzura. Bezbarwna henna Orientana.


W Nowy Rok postanowiłam zacząć bardzo rewolucyjnie i odważnie. Od dłuższego czasu czułam potrzebę jakiś zmian. Ponieważ niektóre fizyczne rzeczy jest dużo łatwiej zmienić, niż te dotyczące osobowości człowieka, wymagającej więcej czasu, dużej pracy nad sobą i cierpliwości, postanowiłam, że dobrym krokiem na początek będzie zmienienie swojego wizerunku. Padło na włosy...,bo nic tak ze mną długo nie było i tak wiele nie przeżyło jak jak właśnie one. Obcięcie ich ma być tym zerwaniem z ostatnimi kilkom latami i rozpoczęcie czegoś nowego, mam nadzieję lepszego.

LinkWithin